Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Agnnes
Błądząca w książkowiu
Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 4434
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Pią 13:20, 10 Sie 2012 Temat postu: Kwiaty na poddaszu - Virginia Cleo Andrews |
|
|
Długo oczekiwane wznowienie wielkiego bestsellera! Najbardziej poszukiwana książka ostatnich lat. Wciągająca opowieść o rodzinnych tajemnicach i zakazanej miłości.
Szczęśliwą z pozoru rodzinę Dollangangerów spotyka tragedia - w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka z czwórką dzieci zostaje bez środków do życia i wraca do swego rodzinnego domu. Niezwykle bogaci rodzice mieszkający w ogromnej posiadłości, wyrzekli się córki z powodu jej małżeństwa z bliskim krewnym, a narodzone z tego związku dzieci uważają za przeklęte. W tajemnicy przed dziadkiem rodzeństwo zostaje umieszczone na poddaszu, którego nigdy nie opuszcza. Dzieci żyją w ciągłym strachu, a odkrycie, jakiego dokonuje najstarszy brat, stawia rodzeństwo w obliczu nieuniknionej katastrofy.
***
Kwiaty na poddaszu. Delikatne pąki herbacianych róż, troskliwie osłonięte przed wiatrem i mrozem. Złotowłosa dziewczynka, która tanecznym krokiem podchodzi do okna i podlewa rozwijające się kwiaty, snując nadzieje o promieniach słońca, które z jej pomocą rozchylą drobne płatki na świat, oszałamiając go swoim pięknem... Och, wybaczcie, to nie ta historia, cofam taśmę.
Kwiaty na poddaszu. Smętne chryzantemy, która raz po raz targane i zgniatane przez okrutnego potwora walczą o każdą kropę wody, o najdrobniejszy promień słońca, wciąż marząc i żyjąc tylko tą nadzieją, że kiedyś wiatr porwie i uniesie ich płatki łagodnie ku niebu, ku wolności...
Historia rodziny Dollangangerów pełna połamanych łodyg i zgniecionych listków to jednak wciąż historia o pięknie. Marzenia, nadzieja, miłość - czy nie są to jedne z najpiękniejszych stanów?
Dlatego choć tak bezlitosna, opowieść Virginii C. Andrews jest przepełniona blaskiem, wzrusza, porywa i zagrzewa nas do jak najgorliwszego kibicowania czwórce uwięzionych na poddaszu dzieci, które ukryte tam przez swoja matkę, czekają dnia, aż nie mogący odkryć ich istnienia dziadek w końcu umrze, oddając im w posiadanie bogactwa o jakich dotąd nigdy nie śnili.
Co sprawiło, że "Kwiaty na poddaszu" tak bardzo mnie poruszyły?
Najpierw skupię się na klimacie, bo to w końcu on jest tym oddechem książki, który czujemy po jej odłożeniu, dla mnie bardzo istotnym. Atmosfera jest niesamowita, z nutką baśniowości nasuwała mi na myśl nieszczęsne losy "Małej księżniczki" i choć rozgrywa się w czasach całkiem współczesnych, może w latach 70 albo 80 to było to jednak w moim przypadku tak nieodczuwalne, że akcja, rozgrywająca się na poddaszu ogromnego domu, w którym odbywają się bale, a posiłki i prace domowe wykonuje zastęp służących, równie dobrze mogłaby się odbywać na początku tego stulecia. Dworski przepych, piękne suknie i biżuteria, delikatne kobiety i silni mężczyźni stanowią esencję tej powieści. Czasy gdy dziewczęta kształcono na powabne damy, które swym urokiem i talentem miały zdobywać przystojnych mężów odciskają nie lada piętno na historii Virginii. Ale choć niewątpliwie urocze, nie to jest w tej książce najważniejsze.
Siła powieści tkwi w wielu elementach, choć pewnie jednym z najmocniejszych jest kontrowersyjny temat, który budzi tyle emocji. Ale kto go tworzy? Bohaterowie - którzy, nie wiem czy to zasługa głosu, który czytał dla mnie powieść (bo słuchałam audiobooka), ale bohaterowie stali się dla mnie tak żywi i bliscy, jakbym nagle odnalazła utracone rodzeństwo. Chris, Cathy, Carrie i Cory, to rodzeństwo które kocha się do szaleństwa. Jednak miłość, która ich łączy w żadnym razie nie jest typowa, początkowo głęboko opiekuńcza, zmieniała się, rozwijała, przyjmowała nowe formy, także te zakazane. I to jest właśnie ten element, który tak wiele osób przyciągnął do powieści, dodając poruszającej opowieści o czwórce młodych więźniów nutkę perwersji, grzesznej fascynacji.
Jak dla mnie "Kwiaty na poddaszu" to książka łącząca wiele opowieści, trudno je tu wszystkie wymienić, na pewno jedną z ważniejszych jest opowieść o dojrzewaniu, dojrzewaniu fizycznym opisanym w bardzo elegancki sposób, i dojrzewaniu psychicznym. Czwórka dzieci samotnie spędzając czas w jednym pomieszczeniu uczy się o życiu znacznie więcej niż ich rówieśnicy swobodnie mieszkający w swoich domach. Przechodząc ciężkie próby, bohaterowie nabierają doświadczenia, siły i mądrości, przekształcając się z rozpieszczonych istot w świadome siebie osoby.
Początkowo chciałam rozpocząć swoją recenzję określając książkę jako opowieść o potworze, który mami fałszywym złotem, chciałam więcej rozwodzić się na temat pozorów: piękno które skrywa podłość, dobro, które jest obrzucane błotem - bo te motywy, temat, grają w powieści dużą rolę, grając na emocjach jak na strunach dobrze nastrojonego instrumentu, wyciągając najwyższe tony współczucia i nienawiści. Co w tej książce najbardziej wstrząsa? Mnie najbardziej obłuda. Ale czy to co wzbudza najwięcej emocji jest najważniejszym instrumentem w orkiestrze? Ten żałosny, pojedynczy dźwięk nie podparty symfonią pozostałych głosów na pewno już nie robiły takiego wrażenia.
W swojej recenzji ujawniłam tylko rąbek tajemnicy tej powieści, jeśli chcecie poznać ją całą, sięgnijcie po książkę lub audiobooka, ja polecam z całego serca szczególnie to drugie. I choć niektórzy zarzucają książce prosty język (którego ja zupełnie nie słyszałam, ale może to właśnie ten czar słuchania?) i granie na emocjach bez przekazywania ważniejszych treści, to ja tego nie odczułam, mnie powieść zachwyciła i uważam ją za jedną z najlepszych książek z którymi się zetknęłam w tym roku. Co więcej mogę powiedzieć? Pani Morton musi podzielić się miejscem na moim postumencie z autorką, która z równie niepospolitym talentem tworzy historie które wstrząsają, urzekając swoim pięknem.
9/10
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnnes dnia Pią 13:21, 10 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Elen
Mól książkowy
Dołączył: 29 Gru 2011
Posty: 163
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 13:54, 10 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Też czytałam ostatnio, ale się rozczarowałam trochę, fabuła w ogóle mnie nie wciągnęła, bohaterowie denerwowali, niewiele się działo. Liczyłam na coś o wiele lepszego... Wkurzałam się przez zachowanie dorosłych i ich nie cierpiałam i były to jedne z niewielu emocji jakich doświadczyłam. Ciekawa jestem, czy kolejna część jest jeszcze gorsza.
Zainteresowanych szczegółami odsyłam do recenzji:
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zaszumiał_wiatr
Zatracona w świecie książek
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 3714
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin
|
Wysłany: Pią 15:46, 10 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Agnnes, po Twojej recenzji jestem zafascynowana "Kwiatami na poddaszu". Zamierzam tę książkę wypożyczyć i na własnej skórze przekonać się, jaka jest, bo nie potrafię przejść obojętnie obok:
agnnes92 napisał: | Pani Morton musi podzielić się miejscem na moim postumencie z autorką, która z równie niepospolitym talentem tworzy historie które wstrząsają, urzekając swoim pięknem. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnnes
Błądząca w książkowiu
Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 4434
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Pią 20:14, 10 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Liczyłam na Ciebie w tym temacie Zaszumiał_wiatr, nawet kilka razy przychodziłaś mi do głowy w trakcie czytania Tylko proszę, nie nastawiaj się nie wiadomo jak, bo po pierwsze: kiedy słucham tych nowych audiobooków to one wszystkie mi się podobają i pewnie odbieram je inaczej niż gdybym czytała - a co do tego, to mam zamiar niedługo sprawdzić jak czyta się książki Virginii, bo seria o Dollangangerach ma chyba z kilka części, a kolejna już jest wydana, mam nadzieje że się bardzo nie rozczaruję; a po drugie, co do porównania z Kate, to nie wiem czemu mi ono przyszło do głowy, może przez ten wielki piękny dom jak z jej książek, tą "klasę", którą czuć było w powietrzu, może przez coś innego czego w tej chwili nie umiem wyrazić, a może nic nie mają wspólnego, ale jako że słuchało mi się tak dobrze jak czyta książki Morton, to musiałam napisać te ostanie linijki
Czekam na wrażenia, mam nadzieję że się nie rozczarujesz, bo jak widać jednak nie wszystkim się ta powieść podoba.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnnes dnia Pią 20:15, 10 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
zaszumiał_wiatr
Zatracona w świecie książek
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 3714
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin
|
Wysłany: Pią 20:41, 10 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
agnnes92 napisał: | Liczyłam na Ciebie w tym temacie Zaszumiał_wiatr, nawet kilka razy przychodziłaś mi do głowy w trakcie czytania |
Ojej W takim razie coś czuję, że i mi spodobają się "Kwiaty na poddaszu".
Książkę już mam zamówioną w bibliotece, więc ją przeczytam i na pewno dam znać, jak moje wrażenia. I podejdę do niej bez szczególnych wymagań, wtedy najprawdopodobniej mnie zachwyci Już nieraz doświadczyłam, jak złe są wygórowane oczekiwania wobec książek i lepiej się mile zaskoczyć, niż przykro rozczarować. Ja nie przepadam za audiobookami, a skoro Tobie podobała się dobra wersja słuchana, to mnie tym bardziej spodoba się ta papierowa
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnnes
Błądząca w książkowiu
Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 4434
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Pon 16:57, 17 Wrz 2012 Temat postu: |
|
|
Część druga:
"PŁATKI NA WIETRZE"
Druga część niezwykłej historii rodzeństwa. Dzieci trafiają do domu doktora Sheffielda, który roztacza nad nimi opiekę. Straszne przejścia nie pozwalają im jednak powrócić do normalnego życia. Może im pomóc jedynie znienawidzona matka… Intrygujące połączenie powieści obyczajowej, psychologicznej, przygodowej i thrillera. Sugestywna rzecz o rodzinnej tajemnicy, trudnym wchodzeniu w dorosłość i poszukiwaniu miłości.
Część trzecia:
"A JEŚLI CIERNIE"
Mijają lata. Cathy po swych małżeńskich perypetiach ma dwóch synów, Jory’ego i Barta. To oni opowiadają dalszą historię. Cathy i jej ukochany brat Chris żyją obecnie w związku i adoptują dziewczynkę. Tymczasem do domu obok wprowadza się pewna starsza pani, która interesuje się synami Cathy. Bart często ją odwiedza. Wkrótce dostaje od lokaja tajemniczy dziennik. Lektura zmienia chłopca nie do poznania…
Jak na razie przeczytałam dopiero część drugą. Przeczytałam, a nie przesłuchałam i na samym początku chciałam napisać kilka uwag o stylu Virginii Andrews, którego nie odczułam tak bardzo przy "Kwiatach na poddaszu", ponieważ Kamilla Baar przeobraziła go swoim głosem, jak się okazuje, na lepsze. Wcześniej wydawało mi się, że książka jest napisana bardziej elegancko, okazało się że styl autorki jest prosty i bardzo bezpośredni, chwilami aż za bardzo, tutaj też chciałabym odwołać jakiekolwiek porównania do Kate Morton, o których wcześniej pisałam. Niestety, Virginia to nie autorka na tym poziomie, ale, ale, to wcale nie znaczy, że książka jest zła, wręcz przeciwnie, dawno nic tak mocno mnie nie wciągnęło jak "Płatki na wietrze"! Choć historia nie wydawała mi się tak ładna jak część pierwsza, to zafascynowała mnie chyba jeszcze mocniej
Druga część sagi Andrews jest zupełnie odmienna od poprzedniczki. Na rodzeństwo Dollangangerów w "Kwiatach na poddaszu" patrzymy ze współczuciem, historia tych niewinnych dzieci uwięzionych przez najbliższą rodzinę bulwersuje i żąda zadośćuczynienia, kary dla oprawców. I do tego dąży część druga, lecz niestety, jak to czasem bywa w opowieściach o zemście, tak stało się i tutaj: była ofiara w pewnym momencie zaczyna nazbyt przypominać swoich dręczycieli, tak, że zamiast cieszyć się sprawiedliwością, zaczynamy ubolewać nad upragnioną niegdyś karą.
"Płatki na wietrze" to opowieść o dorosłych, którzy próbują żyć z krzywdą jaka spotkała ich w dzieciństwie, a jako że narratorką jest Cathy, książka jest oparta w dużej mierze na perypetiach miłosnych tej bohaterki. Spojrzenie na Cathy jest zupełnie inne niż w części 1. Tam oglądaliśmy ją jako niesamowitą starszą siostrę, która opiekuje się młodszymi Corym i Corrie, jako zbuntowaną, zbyt wcześnie dojrzałą nastolatkę, która zrobi wszystko by uwolnić rodzeństwo. Cathy z części drugiej, pozbawiona konieczności odgrywania matki koncentruje się na sobie i swoich pragnieniach. To wciąż dziewczynka, tyle że bardziej rozkapryszona, dziewczynka która pragnie być kobietą podziwianą i rozpieszczaną. Cathy, pragnąca sukcesu baletnica, lgnie całą sobą do miłości, czasem nie potrafi jej rozpoznać, ale mimo to nie przestaje uwodzić kolejnych mężczyzn, wciąż szukając uznania i romantycznych przeżyć. Miłość jest ukazana trochę inaczej niż zwykle. Nie jest ona czysta i bezinteresowna, nie jest jedyna, na wieczność, zmieniająca rzeczywistość i dotkniętych nią ludzi; miłość w "Płatkach na wietrze" nieraz jest brutalna, zazdrosna, zawsze związana z pożądaniem, ale przy tym wciąż sprawia wrażenie romantycznej.
Wracając do Cathy, jest to bohaterka, którą trudno polubić w tej części, choć przeżyła tyle krzywd, trudno współczuć tej próżnej istocie, która zapomina o uczuciach innych. Chwilami Cathy przypominała mi złą królową ze Śnieżki, która codziennie rozmawia ze swoim lusterkiem; chwilami dostrzegałam w niej podobieństwo do jednej z najbardziej podłych bohaterek literackich - Cathy Ames. Lecz co z tego, że nie sympatyczna, co z tego, że jej losy raz przypominały bajkę, raz były zbyt dramatyczne, zupełnie nieprawdopodobne czy rzeczywiste, istna telenowela, Cathy to fascynująca osoba, jak i cała ta historia. Możliwe, że autorka nieco przesadziła z ilością zastosowanych chwytów, bo czego tutaj nie było? Jeśli jakiś bohater przeszkadzał, autorka nie miała problemów z jego uśmierceniem. Tak, książka jest kompletnie nierzeczywista, ale znajduje się w niej też coś co zniewala, coś co mimo nieprawdopodobieństwa porusza i dostarcza emocji. Ta książka jest szalona, jak to musiałam określić w pewnym momencie
Czy polecam? Oczywiście! Może nie określę tej powieści jako pięknej, jak to miałam ochotę zrobić przy części pierwszej, ale nie mogę zaprzeczyć, że czyta się ją świetnie, błyskawicznie i interesująco Polecam jeszcze raz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Silje
Wyjadacz kartek
Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 4795
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Toruń
|
Wysłany: Śro 21:56, 21 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Po raz kolejny moje zdanie na temat książki kompletnie inne niż Agnnes. Kompletnie! Dla mnie „Kwiaty na poddaszu” to książka jedna z tych bardzo złych, które inspirują mnie do pisania potężnych recenzji, a w zasadzie całych analiz. A porównywanie jej do Morton to istna zbrodnia!
***
Ponad 2 tysiące lat temu Arystoteles w swoim traktacie „Poetyka” zdefiniował pojęcie „tragedii” jako „naśladowcze przedstawienie akcji” (mimesis). Uznał on, że dobre dzieło naśladować musi rzeczywistość z zachowaniem trzech zasad: prawdopodobieństwa (zgodność fabuły z zasadami logiki potocznej), konieczności (jedno wydarzenie wynikać musi z drugiego, a relacja między nimi powinna mieć charakter przyczynowo-skutkowy oraz celowościowy – zmierzający do określonego celu) oraz ogólności (prezentowana akcja nie może być wypadkiem jednostkowym; stać się może losem każdego człowieka).
Przez wieki klasyczni (czyli nie awangardowi) twórcy z powodzeniem tworzyli arcydzieła, które czytając, przeżywało się jak swoje własne historie; które poruszały, wzruszały, bawiły, które wzbudzały „litość i trwogę”.
Po co ten wstęp? Aby punkt po punkcie pokazać jak idiotycznym tworem jest książka pani Andrews „Kwiaty na poddaszu”.
Cała historia jest wielce wydumana. Oto idealnie amerykańską rodzinę, która mogłaby uchodzić za wzór do bożonarodzeniowych pocztówek (zakochani w sobie przedstawiciele klasy średniej oraz czwórka ich dzieci – dwie dziewczynki i dwóch chłopców, a jakże!), którzy na każdym kroku nie szczędzą sobie uprzejmości, wyrazów miłości i przywiązania, dotyka tragedia. W wypadku samochodowym ginie głowa rodziny – ojciec i mąż. Strata ukochanej osoby to tylko jeden z problemów, który dotknął rodzinę. Okazuje się bowiem, że nieszczęsny mężczyzna był jedynym żywicielem rodziny, a bez niego niemożliwe będzie spłacenie ogromnych kredytów zaciągniętych swego czasu przez młode małżeństwo. Na to wszystko rodzicielka czworga dzieci postanawia opuścić domostwo, udając się do swoich rodziców, z którymi (wskutek tajemniczych okoliczności z przeszłości) nie utrzymywała żadnych kontaktów. Swoje pociechy zabiera ze sobą i tłumacząc się próbą ponownego wkupienia się w łaski ojca, który o jej macierzyństwie nie ma pojęcia – lokuje je na strychu. Obiecuje, że obecna sytuacja potrwa najwyżej kilka dni, jednak czytelnicy, dzięki zupełnie niepotrzebnej „uprzejmości” narratorki już w prologu dowiadują się, że odsiadka potrwa o wiele, wiele dłużej.
W zasadzie książkę mogłabym określić dwoma słowami: „głupia” i „nieprawdopodobna”. Głupie jest w niej wszystko – głupia jest fabuła, naiwni są bohaterowie, a i autorka albo sama jest głupia, albo swojego czytelnika uważa za kompletnego idiotę. Wszystkie natomiast opisane sytuacje są niesamowicie nieprawdopodobne. Tym bardziej, że powieść aspiruje do bycia realistyczną. Z całą pewnością jednak nie jest możliwe, aby kilkuletnie życie na strychu czworga dzieci, które nie tylko tupią, ale też śmieją się, grają na instrumentach, słuchają muzyki, oglądają telewizję, tańczą, a nawet krzyczą i hałasują narzędziami, zostało niezauważone przez żadnego z domowników ani nikogo z licznej służby. Niemożliwe jest, że przez cały ten czas nikt nie zauważył i nie wzbudził niczyich podejrzeń fakt, iż zarówno matka, jak i babka dzieci z regularną powtarzalnością (codziennie!) wchodziły na strych i spędzały tam liczne godziny zabierając ze sobą na dodatek znaczne ilości jedzenia i prezenty. Pod koniec powieści dostajemy wprawdzie wytłumaczenie, że owszem, wszystko to jest jak najbardziej możliwe, bo... i tu się dopiero zaczyna! Rzekome wytłumaczenie dlaczego nikt nie odkrył obecności więźniów jest chyba jeszcze głupsze i mniej realistyczne niż sama ta sytuacja, a o to naprawdę trudno.
Ponadto kolejne decyzje podejmowane przez bohaterów są skrajnie nielogiczne, zdecydowanie nieumotywowane względami celowościowymi i tym bardziej rażą swoją głupotą. Po pierwsze dzieci – zmęczone, znękane, nieszczęśliwe, niezadowolone, złe, nierzadko głodne i chore, pragnące wolności, które przy pomocy prześcieradeł, a potem także klucza (uwaga! uwaga!) potrafiły wyjść z pokoju – nie uciekły! Nie wybiegły z pokoju, nie zaczęły krzyczeć błagając o pomoc na którymś z wykwintnych przyjęć odbywających się w domu, nie dały nikomu znać o swojej obecności. Jedyne co robiły, to MÓWIŁY o tym jak bardzo CHCĄ uciec, jak bardzo chcą się uwolnić, jak im źle i niedobrze, jakie to wszystko niesprawiedliwe. Do tego pamiętajmy, że słowo „dzieci” nie jest tu do końca adekwatne, ponieważ dwójka najstarszych bohaterów była już niemal dorosła. To nie były kilkuletnie brzdące, które byłyby nieporadne i nieświadome swojej sytuacji. Po drugie – matka. Próbuję zrozumieć jej zachowanie, ale nie potrafię. Corrine to chyba jedyna bohaterka, która ewoluuje w trakcie powieści. Ewoluuje w sposób bardzo przewidywalny i – jak wszystko w „Kwiatach...” – niezbyt prawdopodobny, ale się zmienia i tego komentować nie będę. Co wydaje mi się najbardziej naciągane, to początki. Po śmierci męża kompletnie jej „odbiło” i od samego początku robiła rzeczy, za które powinna zostać zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Warto jednak zauważyć, że „Kwiaty na poddaszu” nie są analizą zachowań chorej psychicznie kobiety, o nie! Stosunek autorki to opisanych wydarzeń jest zupełnie klarowny – przedstawia je jako tragiczną, ale oczywistą i konieczną konsekwencję zaistniałej sytuacji. A przecież wcale nie musiało tak być! Przede wszystkim już na samym początku rozleniwiona mamuśka zamiast użalać się nad sobą mogła zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Pewnie nie znalazłaby pracy swojego życia, ale skoro była w sytuacji naprawdę złej, mogła robić cokolwiek. Ona jednak stwierdziła, że do żadnej pracy nie ma predyspozycji. Sprawa ta jest irytująca tym bardziej, że według mnie jeszcze wówczas nie przypuszczała, że skaże swoje dzieci na życie na strychu. Dopiero powrót do domu rodzinnego powodował stopniową degenerację jej charakteru. Na początku Corrine wierzyła, że to jedyne możliwe wyjście. Co nam to daje? Kolejny nieprawdopodobny i durny rozwój fabuły.
Reszta postaci także nie grzeszy psychologiczną głębią. Główna bohaterka – Cathy jest bardzo nieprzekonującą narratorką. Ma kilkanaście lat, jednak jej sposób mówienia jest stanowczo zbyt dojrzały. Tworzy to wrażenie dysonansu i pretensjonalności, a czasami nawet górnolotności. Problem patetyzmu pojawia się poza tym w książce dosyć często. Autorka aspirowała do stworzenia historii okrutnej oraz wzruszającej, być może chciała poruszać serca czytelników, którzy litowali by się nad losem skazanych na cierpienie dzieci. Aspiracje te spowodowały, że nierzadko pokazywała wybory bohaterów jako jedyne możliwe; obecne były poświęcenia, walka o dobro innych. Wszystko to niezbyt adekwatne do sytuacji. Bo historia jest w zasadzie średnio okrutna (pomijając pewne epizody, życie na strychu było całkiem przyjemne), wcale niewzruszająca, a „poświęcenia” i „wybory” budzą politowanie i częste unoszenie brwi u czytelnika, który myśli sobie „co za debile”.
Najgorszą postacią ze wszystkich jest wszakże babcia. Postać tak płaska jak to tylko możliwe. To typowy „czarny charakter”, którego złe wnętrze przejawia się także na zewnątrz (babcia jest brzydka i nigdy się nie uśmiecha – co za znamienity dowód na to, jak bardzo jest zła!). Przypomina złą postać z kreskówki, przerysowany „czarny charakter”; jest prawie jak Gargamel – jej jedynym celem w życiu jest uprzykrzenie życia dzieciom.
Powieść skonstruowana jest tak, że nowych rzeczy dowiadujemy się stopniowo. Za każdym razem następuje to w identycznych okolicznościach. Zapłakana matka przychodzi do dzieci i mówi „nie powiedziałam wam czegoś jeszcze”, albo: „jest jeszcze coś, o czym nie wiecie”, po czym wygłasza długą przemowę z użyciem wielu górnolotnych słów. Wydźwięk tego, co mówi jest zawsze podobny; ona jest biedna i pokrzywdzona przez los, a to co spotyka ją i „jej kochane dzieci” jest okrutne, niesprawiedliwe i – w jej mniemaniu – całkowicie usprawiedliwia jej zachowanie. Często wtrąca „tak bardzo was kocham”, po czym wszyscy są znowu zadowoleni i roześmiani. Wszystko to jest niezwykle irytujące z kilku powodów. Po pierwsze – dzieci są głupie. Wierzą we wszystko co słyszą, nie uczą się na błędach, postępują jak ślepe stado owiec – nie ważne co usłyszą – wpatrują się w matkę jak w święty obrazek. W rzeczywistości NIKT przy zdrowych zmysłach nie zachowywałby się tak, jak oni. Po drugie beznadziejny jest sam schemat wprowadzania „mrocznych tajemnic rodowych”. Nie dość, że same w sobie są kompletnie nieprawdopodobne, to jeszcze to, w jaki sposób się o nich mówi również nie pomaga. Kiedy mamy już jakiś ustalony stan faktyczny, nagle zjawia się matka niczym deus ex machina (dosłownie!) i mówi, że wszystko to nie tak, a zupełnie inaczej. Wszyscy natychmiast przyjmują to do wiadomości i jest idealnie. No i wreszcie – same „sekrety”. Rany! Nigdy w życiu nie czytałam takich bzdur! Zwłaszcza ta pierwsza, „największa”, zupełnie niczym z brazylijskiego serialu.
Cytat: | że mąż Corrine jest jednocześnie jej wujem |
Wszystkie wyjaśnienia traktowane są ze śmiertelną powagą. Pojawiają się na początku, więc nie stanowią przejawu chorej psychiki „złej matki”; ich zadaniem jest przekonanie, że motywy działania Corrine były słuszne. Więcej nawet! Czytelnik ma się wzruszyć (piękna historia miłosna), wybaczyć (przecież ona zasługuje na szczęście) i zrozumieć (kocha swoje dzieci). U mnie jednak cała ta sprawa wywołała wielką niechęć i uważam ją za karygodną i obrzydliwą. To, co zrobili państwo Dollanganger było złe, wywołuje moje oburzenie i sprzeciw. Nie rozumiem jak w ogóle można stanąć po jej stronie. Jej idiotyczne tłumaczenie („Jeżeli więc Bóg chciał nas ukarać, miał okazję (...) Jednak dał nam to, co najlepsze”) [no zajebista logika – dopisek mój], pozbawione jest jakiegokolwiek racjonalizmu. Jej igranie z biologią, nazywanie swojego zachowania „kuszeniem losu”, narażanie tym samym zdrowia i życia swoich przyszłych dzieci – dla mnie to przejaw kompletnego kretynizmu, a nie podążania za marzeniami. I na to wszystko równie głupia odpowiedź jej syna (także wzniosła i patetyczna): „Tak mamo, wierzę ci, bo gdyby Panu Bogu nie spodobało się twoje małżeństwo z tatą, pokarałby was chorymi dziećmi.” Myślenie to jest zresztą bardzo pokrętne, bo gdyby patrzeć na świat oczami bohaterów (gdyby coś było źle, to Bóg by nas ukarał), to za największą karę można by uznać przedwczesną śmierć męża i ojca (już nic gorszego ich spotkać nie mogło) – tego jednak nikt zdaje się nie dostrzegać.
Od tego momentu kompletnym dysonansem było dla mnie podkreślanie różnicy między coraz okropniejszą matką, a wspaniałym wspomnieniem o ojcu. Dla mnie oboje są tak samo źli.
I jeszcze kilka słów na temat audiobooka, przy pomocy którego zapoznałam się z książką. Kamilla Baar czyta dobrze, ale nie rewelacyjnie. Mnie nie podobało się jej zbyt duże zaangażowanie emocjonalne w powieść. Za często krzyczała, za często piszczała, za często zwiększała tempo czytania, jakby wątpiła w inteligencję słuchacza, który przecież doskonale sam zdaje sobie sprawę, kiedy powinny zacząć pocić mu się dłonie ze zdenerwowania. Zdecydowanie bardziej wolę stonowaną i pozbawioną narzuconych przez lektora emocji interpretację. Irytowało mnie także „pieszczenie” się lektorki i nieudolne imitowanie przez nią dziecięcego tonu głosu za każdym razem, kiedy wypowiadała kwestie bliźniaków. Ani to ładne, ani jak dzieci. W ogóle słuchanie o bliźniętach było straszne! Ich rodzice zabłysnęli fantazją i nazwali je Carrie oraz Cory (przypomnijmy, że główna bohaterka ma na imię Cathy, a jej matka Corrine...). Poza tym za każdym razem, gdy któreś z bliźniąt mówiło, to budowa zdania była następująca: MY nie lubimy, MY nie chcemy, MY nie możemy, i tak dalej...
Dla tych, co czytają zawsze tylko ostatni akapit: „Kwiaty na poddaszu” to książka wybitnie zła. Czytanie tego koszmaru odradzam stanowczo.
***
Kto przeczytał do końca ten zuch!
Co do drugiej części, to na pewno nie mam zamiaru tego słuchać, tym bardziej, że słyszałam, że "Płatki na wietrze" są jeszcze bardziej nieprawdopodobne i jeszcze bardziej w stylu brazylijskiego serialu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnnes
Błądząca w książkowiu
Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 4434
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Czw 10:36, 22 Lis 2012 Temat postu: |
|
|
Jej Silje! Ale się wyżyłaś Fajnie się czytało Ale nie zmieniłaś mojego zdania o audiobooku części 1 Nie jestem żadną psycholożką, nie znam się na głowach innych, więc może faktycznie mówię głupoty, ale Mi się wydawały te sytuacje, w których ty nic prawdopodobnego nie widziałaś, w ostateczności nawet możliwe. Myślę że pewien typ ludzi mógłby się zachować tak jak Corinne i tak jak jej dzieciaki. Niezdolne do działania i przesiąknięte pragnieniem miłości matki/ojca, bojące się samotności, marzące o luksusie (no bo jednak dla Cathy [i Corinne]ważne były pieniądze, dobra pozycja, piękne stroje, balet itp) myślę że taka mieszanka mogłaby stworzyć kogoś takiego jak bohaterowie. Może mocno żyli nadzieją, bujali w obłokach, może i byli głupi i naiwni, a do tego pieniądze namieszały im w głowach, więc czemu nie mieliby tak postępować? Może w rzeczywistości faktycznie wyglądałoby to zupełnie inaczej, ale mniejsza z tym, ja słuchając nie czułam tego wielkiego NIEPRAWDOPODOBIEŃSTWA każdej rzeczy i nie przejmowałam się tym tak bardzo I czytanie Kamili w tym bardzo pomogło, mi się jej interpretacja podobała, wręcz do tej pory słyszę w głowie od czasu do czasu obrażony głos tej małej "TO mi się nie podoba!" i zmieniam go w własne odczucia
A co do tej patetyczności, to też zauważyłam, ale podczas słuchania to robiło właśnie w moim przypadku takie fajne wrażenie, nie negatywne
Ale co do tego to się zgadzam
Silje napisał: | A porównywanie jej do Morton to istna zbrodnia!
|
Zresztą w recenzji drugiej części już o tym wspomniałam, tylko może nie tak ostro. Tyle że coś takiego mogłam powiedzieć dopiero po PRZECZYTANIU książki, bo słuchanie odebrałam bardzo pozytywnie, bo słysząc a nie widząc uciekało wiele szczegółów, nie zauważałam wszystkich wad, jakie później wyszły przy czytaniu. Nie mniej druga część i tak była ciekawa, może i telenowela, może i nieprawdopodobne, może i głupio napisana, nie mniej czytało się ciekawie Więc co do drugiej części Twój obecny post by całkiem pasował wg mnie, ale słuchając ją odebrałam to zupełnie inaczej i to w pozytywnym sensie, i to emocjonowanie lektorki mi tylko pomogło
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
hazel
Zaglądacz
Dołączył: 03 Gru 2012
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:54, 03 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Mi osobiście pierwsza cześć nie przypadła do gustu,jest dosyć nudna powiem nawet że nie dobrnełam do końca. Ale całą serie zaczełam dość nietypowo bo od ostaniej czesci(A jeśli ciernie) którą w domu miała moja ciocia i powiem że była ona świetna i bardzo mnie wciągneła... No to w związku z tym postaowiłam przeczytać pierwszą i szczerze mówiąc rozczarowałam się...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zaszumiał_wiatr
Zatracona w świecie książek
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 3714
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin
|
Wysłany: Śro 20:31, 05 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Mam lekturę "Kwiatów na poddaszu" za sobą i właściwie nie wiem, co mogłabym o książce powiedzieć oprócz tego, że ją przeczytałam. Emocje były, to fakt, jednak w większości niestety niepozytywne. "Kwiaty na poddaszu" moim zdaniem nie są złą książką, ale właśnie przeciętną, taką ot, do przeczytania i zapomnienia. Postacie, ugh, są takie przekoloryzowane, że aż ciężko było czytać ich niektóre wypowiedzi. Przede wszystkim Christopher w wieku tych czternastu, piętnastu lat, gdy konstruował tak patetyczne, poważne i głębokie zdania, doprowadzał mnie do irytacji, ale i pewnego ironicznego uśmieszku, gdy zdawałam sobie sprawę, jak kiepsko musiałoby to brzmieć wypowiedziane na głos(). Potem trochę się zmienił, już nie wygłaszał swoich przemądrzałych przemyśleń i nie był wiecznym optymistą, jak nazywała go Cathy(moim zdaniem lepiej by pasowało: naiwny), ale pokazał swoją bardziej ludzką, młodzieńczą stronę. I nie chodzi mi tu o wątek związany z Cathy, który osobiście nie przypadł mi do gustu(chociaż nie powiem, to jak się rozwijał było ciekawe), a moment na poddaszu tylko mnie do niego zraził. Mimo to muszę przyznać, że Chris zmienił się z plastikowego bohatera w bardziej ludzkiego, a przede wszystkim otworzyły mu się oczy. Nareszcie.
No właśnie, mogłabym jednym słowem podsumować powieść: nareszcie. Nareszcie zrobili to, co powinni zrobić dawno. Nareszcie uwolniłam się z tej przytłaczającej, pesymistycznej, ponurej atmosfery. Do tej pory przechodzą mnie dreszcze na myśl o czwórce dzieci zamkniętej na poddaszu z zasłoniętymi oknami, o których nikt nie pamięta. Brr, do tego kilka scen pogłębia ten nieprzyjemny klimat zamkniętej przestrzeni - istne więzienie.
Cathy to narratorka, co przyczyniło się do najszerszego przedstawienia jej osobowości. Bywała próżna i zrzędliwa, jak o sobie mówiła, ale ja nie odnosiłam takiego wrażenia, wręcz przeciwnie, jakby za pomocą szóstego zmysłu od razu przejrzała matkę. Nie wiem czy zrobiła to za pomocą intuicji, podejrzeń czy może autorka chciała zaszczepić w czytelniku wątpliwości, a jedynym sposobem było stworzenie z Cathy istnego proroka, ale pomysł był nieco chybiony, jak doszłam do pewnym czasie. Ale nie przeszkadzało mi to w trakcie czytania Za to babcia! Co to w ogóle za bohaterka!! Dostawałam szewskiej pasji z powodu jej stosunku do dzieci, w ogóle była taka starą, złą, okropną wiedźmą, która istnieje po to, żeby zamęczać dzieci. Prooszę, to był taki kiepski zabieg, ta postać była po prostu przesadzona, pomysł ze smołą, głodzeniem, witką - ona nie była człowiekiem, tylko jakimś chorym tworem. W sumie nie lepiej z mamusią Corrine - postać złożona, niech będzie, ale w jaki sposób! Nie wiem, jakich słów mogłabym użyć na opisanie tej postaci, dlatego po prostu ją przemilczę. Co do bliźniąt, wydaje mi się jakby były tylko tłem, zwłaszcza Carrie.
I wreszcie ta ciężka, posępna atmosfera, o której już wspomniałam, była tak dotkliwa, że prawie czułam ją na swojej skórze. Cała książka jest nią przesiąknięta od chwili przybycia do domu dziadków. Nie jest to przyjemne, ale równocześnie zmusza do zadania pytania, czy dzieciom wreszcie uda się wyrwać z tego przerażającego domu? A to znowu sprawia, że książkę się pochłania, bo język autorki jest prosty, łatwy i bardzo szybki w czytaniu.
Czy zakończenie mnie usatysfakcjonowało? Otóż nie jestem pewna, bo i tak, i nie. Z jednej strony odetchnęłam, że mam ten przykry nastrój: strach, niezrozumienie, groźbę śmierci, wieczne zamknięcie z głowy. Ale jednocześnie jestem ciekawa, jak dalej potoczyły się losy drezdeńskich laleczek. Z recenzji, które czytałam wynika, że druga część nie dorównuje pierwszej, więc tym bardziej po nią nie sięgnę i moja ciekawość pozostanie niezaspokojona Dlatego takie zakończenie jest ok, niech zostanie takie, jakie jest.
Podsumowując, moje wrażenia są chyba średnią wypowiedzi dziewczyn powyżej - nie jestem książką zachwycona, jak była Agnnes, nie skreślam jej zupełnie jak Silje i nie uważam za nudną jak Hazel(monotematyczna może tak, ale nie nudna). Autorka miała ciekawy pomysł na fabułę, jednak z jego realnym przedstawieniem wyszło gorzej, bo naprawdę naiwne jest wierzyć, że nikt ze służby nie zauważył, że wody, prądu i jedzenia zużywa się dużo więcej niż przedtem, ani nigdy nie usłyszał krzyków bliźniąt. Bohaterowie są przekoloryzowani z tej lub innej strony, co sprawia, że trudno daj wiarę w historię pani Andrews. Powieść jak powieść, czyta się szybko i przyjemnie, ale bohaterowie nie zostaną ze mną na dłużej - i szczerze powiedziawszy, nawet się z tego cieszę, tyle było w nich złych doświadczeń i emocji. Wielkiego rozczarowania nie czuję, bo starałam się podejść do "Kwiatów..." obiektywnie, bez oczekiwań i zrażeń i dzięki temu, mogę z obojętnością powiedzieć, że książka jest średnia. Wciągająca, ale "piękna" to ostatni epitet, jakim bym ją określiła
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnnes
Błądząca w książkowiu
Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 4434
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Czw 11:07, 06 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Haha, aż mi się robi głupio że mi się ta książka tak podobała A raczej audiobook, bo to on mi się podobał, choć pamiętając drugą część to pewnie po przeczytaniu jedynki też byłabym mniej entuzjastycznie nastawiona. Bo po tych wszystkich rozdzierających serce głosach byłam jednak pod niejakim wrażeniem
Co do ponurego nastroju, ja go np. zupełnie nie odczuwałam przy Kwiatach, raczej odbierałam to jako taką bajkę o nieszczęśliwych dzieciach zamkniętych w zamkowej wieży czy coś
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
zaszumiał_wiatr
Zatracona w świecie książek
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 3714
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin
|
Wysłany: Czw 19:23, 06 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Agnnes, nie ma powodu, żeby Ci było głupio - ta książka podoba się tysiącom ludzi na ziemi i ty jesteś w ich gronie, i też fajnie, bo gdyby się wszystkim podobało się to samo, to byłoby nudno I w końcu jest bestsellerem, chociaż to ostatnio wcale nie świadczy o tym, że książka jest dobra.; ale jednak się sprzedaje. Ale o to chodzi, że są gusta i gusta A co do audiobooka, muszę przyznać, że nigdy nie poznałam w ten sposób żadnej książki, ale jestem wzrokowcem, więc chyba niewiele bym z niej zapamiętała
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agnnes
Błądząca w książkowiu
Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 4434
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Rzeszów
|
Wysłany: Czw 20:13, 06 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
zaszumiał_wiatr napisał: | A co do audiobooka, muszę przyznać, że nigdy nie poznałam w ten sposób żadnej książki, ale jestem wzrokowcem, więc chyba niewiele bym z niej zapamiętała |
Ja lubię audiobooki bo mogę robić przy nich wiele innych rzeczy, które bez słuchania czegoś by mi się strasznie nudziły (np. sprzątanie itp). A co do bycia wzrokowcem, ja tez nim jestem, ale nie wiem czy to ma aż taki wielki wpływ na to jak odbieram w takich formach książki. Owszem, słuchając umykają różne szczegóły, bo mniej się skupiam ze względu na to, że nie widzę tekstu, ale w przypadku niektórych książek wychodzi to tylko na dobre, bo nudne fragmenty są jakby niezauważalne, to tego jak książka jest fajnie nagrana do dostaje jakby nowe, drugie życie, bohaterowie wydają się bardziej prawdziwi bo ich słychać, ich kwestie są wypowiadane różnymi tonami, przy tych średnich książkach audiobooki wychodzą naprawdę na plus, lektorzy, którzy to czytają mogą stworzyć zupełnie inny nastrój swoim głosem niż ten jaki panuje w książce, i wydaje mi się, że w przypadku "Kwiatów.." to naprawdę wyszło na lepsze, bo czytając drugą część czułam już zupełnie inny klimat, jakby bardziej tandetny. W "Kwiatach na poddaszu" pani która to czytała nadawała bohaterom charakterystyczne głosy, szczególnie utkwiła mi w głowie ta mała bliźniaczka, ja do tej pory słyszę jej głos w głowie, a już najbardziej to "Nie podoba mi się to, Kathy!" i jak mi się coś faktycznie nie podoba to powtarzam sobie to na głos jak ta mała Corrie (?) i brzmi to całkiem śmiesznie, w każdym razie moja siostra się z tego zawsze śmieje
No i jeszcze co do audiobooków, to chyba nawet bardziej je pamiętam niż normalne książki, takie np. "Służące" do słuchanie były świetne, "Igrzyska", "Jeden dzień" czy choćby "Harry Potter" też mi się podobały Bo oprócz samej historii pamięta się ta "interpretacje głosową", i mimo że się jest wzrokowcem, przecież głos się tak czy siak też pamięta
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Agnnes dnia Czw 20:14, 06 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
marzycielka123
Poczytująca
Dołączył: 01 Kwi 2012
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szczecin
|
Wysłany: Nie 17:46, 16 Gru 2012 Temat postu: |
|
|
Czytałam trzy części, niedługo przeczytam czwartą, ponieważ jej premiera ma być 27 grudnia 2012 roku. Nie wiem jakimi słowami opisać ten horror rodzinny w tej rodzinie. Losy tych biednych dzieci... To wszystko było takie okrutne. Jak matka może być taką okropną jędzą? Jak może? Nie wytrzymałam, na końcu uroniłam parę łez. Cathy. Uważam, że Cathy niesłusznie obwiniała o swój kazirodczy związek matkę. To nie do końca była jej wina. To była przede wszystkim wina Chrisa. Okropnie mnie wkurzał swoimi pełnymi zdaniami i tym, że tak bardzo zależało mu na byciu z Cathy. Ona też powinna mieć swój rozum. Cała ta rodzina była trochę patologiczna. Babka była taka religijna, a wprawdzie była gorsza od swej córki. Zdziwiłam się ogromnie kiedy w trzeciej części, mama rodzeństwa wróciła w nowej, wspaniałej odsłonie. Ten główny wątek książki był nieco dziwny. Bardzo zasmucił mnie los Carrie o Corego. Ale uważam, że autorka powinna rozwinąć bardziej w 1 części losy Corego, a w drugiej Carrie. To było nie fair, że wszystkie tomy dotyczyły tylko dwójki rodzeństwa. Uważam, że autorka po prostu chciała się pozbyć bliźniaków. Carrie ukształtowała jako brzydką itp. To wszystko było nieco sztuczne i dość niewiarygodne, a mimo wszystko książka ogromnie mnie wciągneła i mogę ją polecić niemal każdemu. Choć nie uważąm, aby była ona odpowiednią książką na dzieci, zawiera intymne wątki. W każdym bądź razie, sądzę , że autorka chciała przekazać czytelnikom, że jest wiele okropnych, patologicznych rodzin o których nie mamy pojęcia. Uważamy, że losy tych dzieci są okropne, ale na świecie zdarzają się gorsze rzeczy. Bardzo często matki zabijają dzieci, zamykają ją lub dawają im do jedzenia truciznę. Autorka myślę, że chciała przekazać światu, aby przestali to czynić. Myślałam, że Cathy po tym co ją spotkało będzie wspaniałą matką, jednak w trzeciej części przekonałam się, że wcale tak nie było. Tymbardziej w wątkach z jej domowym poddaszem. Bert był chyba trochę psychiczny ( syn Cathy), dziwna i niewiarygodna postać. W drugiej za dużo się działo, co nadawało nierealistyczne uczucia. Mimo to książkę gorąco polecam. Te dzieci były jak kwiaty, które umrą, gdy będą zaniedbane, które na wolności będą miały kłopoty, ulecą jak płatki, i jak ciernie zaczną się ich coraz większe kłopoty. Jeżeli będą sieć wiatr, umrą. Szkoda było mi trochę mamy rodzeństwa w trzeciej części. Ale zauważyłam, że wolała Barta od jego brata. Książka nauczyła mnie tego, że nie każda mama jest idealna i, że w trudnej sytuacji może się wszystko zmienić.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez marzycielka123 dnia Nie 17:49, 16 Gru 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|